JOHANNA NILSSON

KOCHAJĄCY NA MARGINESIE

- Zamknięte?
Głos jest na tyle jasny, że mógłby należeć do kobiety, i na tyle ciemny, że mógłby należeć do mężczyzny.
Przed Beą wychynęła para rubinowoczerwonych butów na wysokim obcasie, nad nimi wznoszą się dwie smukłe, nawoskowane kolumienki, a potem pojawia się kloszowa spódnica tego samego koloru co buty i biała stretchowa bluzka odsłaniająca wąską talię pod jędrnymi, spiczastymi piersiami.
Mogłaby to być Mirja, piękna jak modelka córka Rosy i Viktora, ale skóra jest biała, a nie w kolorze karmelu jak u wszystkich dzieci Novaków.
Bea spogląda w górę.
Kobieta? Mężczyzna?
Trans. Bardzo elegancka. Jasne włosy spływają perfekcyjnie na szczupłe ramiona, z których wyłania się długa szyja z ledwie zaznaczonym jabłkiem Adama. Twarz umalowana, ale nie w przesadny sposób, jak często bywa u transów. Oczy jasne, wysokie kości policzkowe, skóra nieznacznie mniej gładka niż u kobiety, paznokcie idealnie spiłowane i polakierowane, a figura, łagodnie mówiąc, godna pozazdroszczenia.
- Zobaczę, czy już skończyli. - Bea wstaje.
Trans unosi starannie wyskubane brwi.
- Sprzątanie - mówi Bea i otwiera drzwi ostrym szarpnięciem, żeby Rosa i Viktor zareagowali, to znaczy, jeśli są w stanie reagować.
Tak. Skończyli.
Wesołe zawołania i rozpłomienione policzki. Rosa pokrywa pudrem ślady na szyi i napomina się, że musi wyskubać brwi. Viktor zapina rozporek, na chwilę zdołał zapomnieć, że ma raka. Ekspres do kawy siorbie i bucha parą. Ciasto, spłaszczone podczas miłosnego aktu, rośnie na nowo. Wentylator nadal jest nieruchomy. Ktoś przyszedł.
Rosa przeciąga dłonią po gęstych włosach z siwymi pasemkami i szybko wychodzi do klientów.
To ta czarnooka, smutna, której imienia wciąż nie zna, i trans, która była tutaj tylko kilka razy, a już zdążyła przedstawić się jako Sofia, artystka fotograf, mieszkająca w Sztokholmie od niedawna, czy byliby zainteresowani wystawieniem kiedyś jej zdjęć? Można by o tym pomyśleć, powiedziała Rosa bez zastanowienia, a Sofia wzięła te słowa za obietnicę.
- Dzbanek wody z cytryną - zamawia Bea, pierwsza w kolejce. - Kawę w dużym kubku. Trójkę.
Czyli dużą kanapkę bez masła, sera i szynki, ale za to z sałatą, ogórkiem, pomidorem, kiełkami, czerwoną cebulą i wcale nie najmniej ważną odrobiną pietruszki, zapewniającą żelazo i witaminy.
Nie, bez musztardy, zawiesiste produkty zawieszają myśli, podobnie jak mięso, podobnie jak niezdrowe tłuszcze w maśle i serze.
Bea nie może sobie pozwolić na zawieszenie myślenia, ma zbyt wiele problemów do rozwiązania, musi być skoncentrowana i czujna.
Siada przy swoim stoliku w rogu (chce zawsze siedzieć plecami do ściany, żeby nikt nie zaskoczył jej od tyłu, spojrzeniami, rękami) - trans na szczęście nie zdążyła jej ubiec - i wygląda przez szybę, życząc sobie innego życia w innym świecie, po czym przystępuje do pierwszego punktu z Listy Dnia.

Trzy kwadranse później Sofia ściągnęła buty, które są stanowczo za małe na jej stopę w rozmiarze 43. Rozcapierza palce i wachluje się jedną z fotografii z portfolio.
Aron, 77, rybak.
Nie chciał, żeby nazywać go emerytem, rybak nigdy nie przestaje łowić ryb, tak po prostu jest.
Siedzi wyprostowany na krześle, pokryte bliznami ręce spoczywają na kolanach, jest chudy i pomarszczony, ale czysty i schludny, wystroił się w elegancki garnitur, a rzadkie siwe włosy zaczesał w równy przedziałek.
Uśmiecha się, widać zęby przez zajęczą wargę.
Jako dziecko musiał znosić, że koledzy w szkole wtykali palce i inne rzeczy w dziurę w jego ustach. Krzyczeli z obrzydzenia i zachwytu, kiedy spostrzegli, że da się wcisnąć całą pięcioörówkę. Potem został Skarbonką dla całej szkoły. Nawet niektórzy nauczyciele tak go po cichu nazywali.
Nigdy nie całował się z żadną kobietą, z mężczyzną też nie, jeśli o to chodzi. Płakał, kiedy to mówił, więc przestała fotografować. Zanim wyszedł, powiedział jej, że jest naprawdę wytworną damą.
Spogląda na sufit. Dlaczego wentylator nie jest włączony? Zerka w stronę kuchni. Pachną świeżo upieczone drożdżówki. Gdyby tak kupiła sobie jedną na wieczór. Posypaną kryształowym cukrem. Lubi ten trzeszczący odgłos między zębami, kiedy kruszy się cukier. Lubi również skrzypiące łodygi tulipanów. Myśli wtedy o swojej mamie, która sadziła jesienią cebulki tulipanów, żeby wzeszły na wiosnę. Żółte tulipany, czerwone, białe, różowe, dłonie mamy na trzonku szpadla zakopujące cebulki, zręczne, drobne dłonie, błyszczące tłusto przy paznokciach od oliwy, którą je smarowała.
Sofia opuszcza wzrok na swoje dłonie. Takie duże i niezgrabne. Chowa je pod stołem, myśli o wardze Arona i czuje się mniej samotna.
Odwraca ostrożnie głowę i z boku przygląda się Bei.
Jest coś osobliwego w tej szczupłej, ubranej na czarno kobiecie, która pije swoją kawę małymi, precyzyjnie odmierzonymi łykami, a kanapkę je z takim namaszczeniem, jakby chodziło o jakiś rodzaj egzaminu.
Sofia wkłada rękę do torebki, ostrożnie wyciąga mały kieszonkowy aparat i szybko, dyskretnie pstryka niemal bezgłośne zdjęcie bez lampy.
Bea, która zwróciła uwagę na ruch głowy, ale nie na kliknięcie, doszła już do Punktu Numer Dwa i rozkoszuje się Ciszą Wentylatora.
Była zmuszona zadziałać. Marzła od przeciągu, a skrzypliwy dźwięk doprowadzał ją do szału. Tak więc kilka nocy temu otworzyła kawiarnię, przecięła parę przewodów i problem został rozwiązany. Przy okazji ukradła filiżankę kawy i stuprocentowo spokojną, samotną chwilę przy swoim stoliku. Siedząc tam, myślała, że chciałaby mieć towarzystwo.
Mija kolejny kwadrans, potem Bea wstaje, żeby przystąpić do Punktu Numer Trzy. Rzuca spojrzenie na Sofię.
Ich oczy spotykają się na krótką chwilę.
Bei niemal czarne.
Sofii jasnoszare, albo może niebieskie, albo zielone.
I już Bei nie ma.
O książce

Johanna Nilsson